2025-12-17
Kia ora. Road trip po Południowej Wyspie Nowej Zelandii
Wyjazd do Nowej Zelandii był naszym marzeniem, odkąd pamiętam. W tym roku, razem z Jolą, udało nam się odłożyć trzy tygodnie urlopu i w końcu je zrealizować. Do wyjazdu przygotowaliśmy się doskonale, widzieliśmy setki zdjęć w internecie i obejrzeliśmy Władcę Pierścieni kilkanaście razy, więc nasze oczekiwania były wysokie. Na szczęście Nowa Zelandia wciąż potrafiła nas pozytywnie zaskoczyć.
Ponieważ Nowa Zelandia leży dosłownie po drugiej stronie świata od naszego domu w Hiszpanii, sama podróż była prawdziwą wyprawą. Najpierw polecieliśmy do Singapuru, potem do Melbourne, gdzie zatrzymaliśmy się na kilka dni, by złapać oddech przed kolejnym etapem. Stamtąd udaliśmy się do Queenstown na Wyspie Południowej. Po przylocie wypożyczyliśmy najmniejsze dostępne auto, przygotowaliśmy się psychicznie na jazdę po lewej stronie i wreszcie ruszyliśmy w naszą długo wyczekiwaną przygodę.
Queenstown i Glenorchy
Ze względu na długie loty, zmianę stref czasowych i towarzyszący jej jetlag, a także fakt, że nigdy wcześniej nie jeździliśmy po lewej stronie drogi (na początku każdy zjazd z ronda kończył się włączeniem wycieraczek zamiast kierunkowskazu), postanowiliśmy zacząć naszą podróż od spokojnego zwiedzania okolic Queenstown.
Pierwszy dzień przeznaczyliśmy na wycieczkę do Glenorchy, niewielkiego miasteczka położonego na samym końcu jeziora Wakatipu. Choć najbardziej znane jest z charakterystycznej czerwonej chatki na łodzie, to miejsce oferuje znacznie więcej. To doskonała baza na krótkie spacery i górskie wyjścia, z pięknymi widokami i atmosferą idealną na łagodne wejście w nowozelandzką przygodę.
Te Anau i Fiordland
Pierwszym regionem, który chcieliśmy odwiedzić, był Fiordland. To miejsce słynące z głębokich fiordów, pięknych, ośnieżonych szczytów Alp Południowych i ogromnych ilości opadów. To właśnie połączenie wilgoci i surowego klimatu tworzy idealne warunki dla bujnego, intensywnie zielonego lasu deszczowego, który porasta niemal każdy fragment tej dzikiej przestrzeni.
Najbardziej znanym miejscem w Fiordlandzie jest Milford Sound / Piopiotahi: spektakularny fiord, który niektórzy nazywają „ósmym cudem świata”. Wygląda imponująco zarówno podczas słonecznej pogody, jak i w trakcie ulewy. Strome zbocza niemal pozbawione gleby sprawiają, że deszczówka spływa prosto do fiordu, tworząc setki, a czasem tysiące tymczasowych wodospadów. My mieliśmy szczęście (lub pecha) i przez wszystkie trzy dni pogoda była idealnie słoneczna. Nie narzekaliśmy jednak na brak atrakcji: popłynęliśmy w rejs po fiordzie, pływaliśmy kajakami i chodziliśmy po górach. Widoki w tej okolicy były obłędne.
Wānaka
Kolejnym przystankiem na naszej trasie była Wānaka - niewielkie, ale bardzo popularne miasteczko, znane przede wszystkim z kultowego Wānaka Tree, prawdopodobnie najczęściej fotografowanego drzewa w Nowej Zelandii (taki lokalny odpowiednik sosny na Sokolicy w Pieninach), oraz jako świetna baza wypadowa na Roys Peak - jeden z najsłynniejszych punktów widokowych w kraju, z panoramą jeziora Wānaka.
Roys Peak jest zazwyczaj polecany jako miejsce na wschód słońca, jednak każdego dnia rano budził nas deszcz. Zdecydowaliśmy się więc na wejście o zachodzie słońca i był to strzał w dziesiątkę: popularne punkty widokowe były prawie puste, a sam zachód był piękny. Zejście po ciemku również nie stanowiło problemu. Szlak jest szeroki, dobrze wydeptany i technicznie bardzo prosty. Bez wątpienia był to jeden z najlepszych momentów całego wyjazdu.
Jeśli chodzi o słynną wierzbę, to rozumiem dlaczego jest taka popularna. Wygląda naprawdę malowniczo: samotne drzewo otoczone przez wodę, z ośnieżonymi górami w tle.
Mount Cook
Mount Cook, wznoszący się na 3724 metry, to najwyższy szczyt Nowej Zelandii. Jedyna droga prowadząca do hoteli i kempingów w okolicy biegnie wzdłuż jeziora Pukaki, oferując przy dobrej pogodzie spektakularne widoki na jezioro i ośnieżony szczyt w tle.
Mieliśmy sporo szczęścia do pogody w dniu przyjazdu: było słonecznie, a ośnieżony szczyt był doskonale widoczny. Postanowiliśmy to wykorzystać i wybraliśmy się na trasę do Sealy Tarns: stromy szlak wiodący setkami schodów na punkt widokowy z panoramą na jezioro Hooker i Mount Cook. Wieczorem wybrałem się na zachód słońca i spotkałem parę podróżującą vanem. Powiedzieli mi, że byli w okolicy od czterech dni i dopiero dzisiaj pogoda pozwoliła im zobaczyć Mount Cook!
Kolejny dzień przyniósł gorszą pogodę, przez większość czasu padał deszcz. Mimo to udało nam się wybrać na kilka krótkich spacerów, a nawet pobiegałem po okolicy. Niestety słynny szlak Hooker Valley jest zamknięty na kilka miesięcy z powodu remontu jednego z mostów, więc zostawiamy go sobie na następną wizytę w Nowej Zelandii.
Jezioro Tekapo
Ostatnim miejscem, które odwiedziliśmy, było jezioro Tekapo.
To malownicze jezioro słynie przede wszystkim z krystalicznie czystej wody spływającej prosto z lodowca, która odbija otaczające góry i nadaje krajobrazowi niemal bajkowy charakter. Tekapo jest też znane z wyjątkowo ciemnego nocnego nieba, co czyni je idealnym miejscem do obserwowania gwiazd - z pewnością jeden z najlepszych punktów w Nowej Zelandii dla miłośników astronomii.
Wiosną, czyli w listopadzie i grudniu, okolice jeziora pokrywają się ogromem barw dzięki kwitnącym łubinom. Roślina ta została sprowadzona przez człowieka i jest aktualnie dość kontrowersyjnym tematem (polecam ten artykuł po angielsku). Z jednej strony stanowią cenną paszę dla owiec (i atrakcyjny obiekt do fotografowania), jednak z drugiej są gatunkiem inwazyjnym i wypierają lokalną roślinność.
Powrót do Queenstown
Nasza podróż dobiegała końca, wróciliśmy więc w okolice Queenstown. Zanim wsiedliśmy do samolotu mieliśmy do wykorzystania jeszcze jeden dzień i postanowiliśmy wypożyczyć rowery górskie.
Okolice Queenstown mają świetnie rozbudowaną sieć tras rowerowych. Najpierw wyjechaliśmy z miasta trasą Twin Rivers Trail, która biegnie wzdłuż rzeki Kawarau. Po dotarciu do Arrow River, skręciliśmy w lewo w stronę historycznego miasteczka górniczego Arrowtown. W XIX wieku było ono centrum lokalnej gorączki złota. Następnie pojechaliśmy Wharehuanui Trail: pięknym, prostym i widokowym szlakiem pomiędzy Arrowtown i Arthur’s Point. Dołożyliśmy kilka kilometrów żeby przejechać starym tunelem górniczym (Hugo Tunnel) i wróciliśmy do Queenstown.
Trasa była niemal idealna na elektryczne rowery górskie i bardzo prosta do nawigacji. Było to piękne zakończenie naszej przygody w Nowej Zelandii.